Starych mebli czar ®

blog o meblach dawnych i ich renowacji

W końcu znalazłam wymarzony fotel

Intarsjowany XIX-wieczny orzechowy fotel, który latem 2020 roku roku kupiłam sobie w nagrodę po zdanym egzaminie mistrzowskim, po roku pomieszkiwania w domu w końcu wczesną wiosną pojechał do Pracowni…

Długo dojrzewałam do tego, by zacząć go robić. Powód był jak zwykle prozaiczny – kompletny brak czasu, podobnie zresztą jak z dokończeniem (już po 6 miesiącach:) tego wpisu. Bo to, że chciałabym fotel w całości odświeżyć i przetapicerować ze 'skandynawskiej geometrii’ widziałam od samego początku, tak naprawdę jeszcze zanim stał się na dobre moją własnością. Ale inne liczne prace nie dawały mi wolnej przestrzeni, by na spokojnie zająć się swoim wymarzonym, nowo nabytym meblem. Przyznaję, że przez dłuższą chwilę pragnełam nawet, by ktoś to zrobił za mnie – zabrał fotel na warsztat i go ,po prostu ,ładnie odnowił pozostawiając mi tylko wybór tkaniny obiciowej.

Ale wracając do początku. Spotkanie z fotelem, jak i późniejszy jego zakup, był kompletnym przypadkiem… wpadliśmy na siebie latem, na targu staroci na warszawskim Kole. Fotel stał sobie na bazarowym placu pośród wielu innych ładnych dawnych wyrobów, w które wyjątkowo licznie obrodził wtedy targowisko. Taki zupełnie inny, pomieszany stylowo, nieoczywisty. Patrzyliśym się na siebie przez dłuższą chwilę… po głowie przebiegała mi gonitwa myśłi czy mogłabym go mieć, czy jest wygodny i czy pasowałby do mnie… Nie kupiłam fotela, ale zrobiłam mu na pamiątkę kilka zdjęć.

Dopiero kilka tygodni później, kiedy niespodziewanie spotkaliśmy się znowu, i kiedy okazało się, że wciąż szuka nowego domu, podjełam dialog ze sprzedawcą… parę dni później fotel stał u mnie w miszkaniu, ku uciesze mojej i moich pomarańczowych współdomowników:)

Czy wtedy coś zrobiłam z meblem? Poza mocniejszym odkurzeniem tapicerki i odświeżeniem drewna gotowym preparatem ,zupełnie nic. W takim stanie go użytkowałam zbierając siły, by w końcu zawieźć go do Pracowni i zrobić małe co nieco by nabrał charakteru.

Plan od początku miałam prosty – tylko zmiana wierzchniej tkaniny obiciowej i przy okazji delikatne odświeżenie drewna politurą. Całość konstrukcji była bowiem w tak dobrym stanie zachowania, że nie było potrzeby większej ingerencji. Fotel był stabilny, nie miał charakterystycznych luzów, wszystko było kompletne i ładnie zachowane. Pięknie intarsjowane drewno nie potrzebowało by coś zmeniać czy ulepszać. Poza wymianą rolek (kółek) w dolnej części nóg, bo te były już wtórne a ich funkcja była teraz dla mnie zbędna, całośc prezentowała się dobrze. Co by nie było parę dni w pracowni a potem u tapicera i fotel będzie gotowy, a ja będę mogła w domowym zaciszu znowu korzystać z komfortu jego wygody.

Zderzenie z renowacyjną rzeczywistością nastąpiło jednak dość szybko. Co zresztą nie powinno mnie dziwić po tylu latach pracy z dawnymi meblami. Czy można zaliczyć 'wpadkę’ kupując mebel dla siebie? Oczywiście, że tak, choć chyba nie ma co tego tak postrzegać. Fotel nawet ze swoimi ukrytymi 'wadami’ był wyjatkowy i piękny, rzemieślniczo doskonały, wypracowany w swym każdym dekoracyjnym detalu, bez wtórnych uszkodzeń, przeróbek czy działań szkodników. I mimo tego, że musiałam w niego włożyć dużo więcej pracy niż zakładałam, to nawet przez chwilę nie żałuję, że zdecydowałam się na jego zakup.

W miarę zdejmowania poszczególnych warstw tapicerki odkrywałam liczne przebicia wcześniejszych tkanin a co za tym idzie niezliczone ilości gwoździ i zszywek. Obierałam więc swój fotel jak cebulę, łudząc się, że będę mogła pozostawić choć odrobinę istniejącej surówki, sprężyn i pasów, co pozwoli mi uniknąć odtwarzania całej tapicerskiej konstrukcji od nowa. Pouszkadzana i pokaleczona drewniana rama, pobita setką metalowych 'tapicerskich pocisków’ nie pozostawiała mi jednak złudzeń – demontaż siedziska, oparcia i podłokietników był nieunikniony. Pozostawienie fotela takim jakim jest wiązałoby się z nietrwałością tapicerki oraz dalszym osłabianiem konstrukcji, co w konsekwencji doprowadzałoby do uszkodzeń całego mebla. Oszukiwanie się, że jest dobrze i mogę fotel zostawić takim jakim jest przykrywając całość tylko nowym materiałem byłyby z mojej strony bardzo dużym zakłamywaniem rzeczywistości. Otwarta puszka pandory choć rozczarowała, to dawała też nadzieję, że fotel po mojej pracy zaprezentuję się jeszcze piękniej a nowa tkanina, solidnie i poprawnie położona, podkreśli cały urok, klasę i piękną linię tego wyjątkowego dla mnie mebla.

Krok po kroku, wykorzystując niemal każdą wolną chwilę po roboczych godzinch, doprowadzałam fotel do własnego ładu. A wyglądało to tak:

  • demontaż tapicerki, czyli to co wydaje się być szybkim etapem a zajmuje zazwyczaj sporo czasu. Przyznaję, że wyciągnięcie z orzechowej ramy setek gwoździ i zszywek zajeło mi trochę czasu. Prace umiliła mi jednak miła niespodzianka – pod materiałem wierzchnim uwidocznił się podpis osoby, która w 1994 roku przeprowadzała renowację tapicerską fotela, a dokładniej zmieniała najprawdopodobniej tylko tkaninę obiciową (Göteborg, Szwecja 1994r.). Potraktowałam to jako swoistą kapsułę czasu, ostrożenie zdjełam materiał, dopisałam ołowkiem swoje trzy grosze, zapisałam datę i finalnie, na koniec wszystkich prac płótno zostało ponownie schowane we wnętrzu fotela

  • naprawa drewnianej ramy poniszczonej przez poprzednie, nabijane na siebie kolejno tapicerki. W oczy rzucają się liczne ślady po tapicerskich gwoździach (te zrobiły największe spustoszenie) i po współcześnie, licznie już użytych zszywkach. Zniszczone, niczym sito, fragmenty ramy oparcia, do której mocowana jest tapicerka, musiałam zastąpić nowymi wstawki z drewna bukowego (widoczne na zdj jasne fragmenty)

  • demontaż siedziska, czyli sprężyn, które po renowacji stolarskiej, powiązane i wzmocnione wróciły na swoje miejsce. I rama oparcia uzupełniona nowymi wstawkami – wymieniłam tylko najbardziej zniszczone odcinki

  • nieoryginalne rolki/kółka na których podniesiony był fotel (jedna z nóg była już zresztą nadpęknięta przez rozpychający bolec wtórnej rolki) postanowiłam zastąpić wstawkami z orzechowego drewna. Nie podniesiony fotela tj bez rolek, byłby za niski i straciłby swoje proporcje, stąd też moja decyzja o orzechowych doklejkach

 

  • fotel z obrobionymi już podniesieniami i częściowo umytym drewnem; przy wyrobieniu kształtu doklejonych fragmentów nóg pomocna mi była szlifierka kątowa, piła japońska oraz tarniki i finalnie drobny papier ścierny; można też wykonać prace odwrotnie, tj najpierw wytoczyć podniesienie – walcowaty element nogi i takie zwymiarowane gotowe elementy nadyblować na końcach oryginalnych nóg

  • pokaleczona rama fotela wymagała wzmocnienia i uzupełnienia licznych śladów po wtórnej tapicerce – wykałaczki/kołeczki plus klej jak zawsze doskonale się sprawdziły (do wyboru klej stolarski biały polioctanowinylowy lub klej glutynowy, oba dobre). Powstał orzechowy jeż, ale po zrównaniu a dalej wzmocnieniu drewna wodą klejowa i szpachlą z pyłu drzewnego całość odzyskała siły by przyjąć na nowo ciężką tapicerkę

  • mycie drewna – przy oczyszczaniu intarsjowanej ramy posiłkowałam się alkoholem etylowym 99.9% jako rozpuszczalnikiem do starej politury, ale także gotowym zmywaczem do starych powłok, który okazła się być skuteczniejszy do miejscach, które wtórnie odmalowane zostały kiedyś syntetyczną politurą i woskowymi odnawiaczami

 

  • ramę fotela po stolarskich pracach naprawczych oraz zmyciu starej i brudnej powłoki odświeżyłam w całości politurą szelakową. Użyłam tej zrobionej z najjaśniejszego szelaku, zależało mi bowiem na podkreśleniu bogactwa intarsji i użytych do tego różnych gatunków drewna m.in. bielastego jaworu, zielonego bukszpanu i barwionej na czarno gruszy. Politurę nakładałam tamponem (wspomagając się w zakamarkach pędzelkiem) przez kilka wieczorów, aż do osiągnięcia oczekiwanego równo rozłożonego, ale nie nadmiernego połysku. Orzechowa rama fotela dość szybko się odświeżyła a drewno wdzięcznie nasyciło szelakiem, nie wymagało więc wielogodzinnego, długiego procesu politurowania jaki zazwyczaj przeprowadzam przy gruntownych renowachach mebli

 

  • renowację fotela zwieńczyły prace tapicerskie. Wybór tkaniny obiciowej byl trudnym orzechem do zgryzienia, tej właściwej szukałam w sumie od pierwszego etapu prac.. wenecki róż, winna czerwień, subtelny błekit, angielska zieleń, do tego wybór tasiemki – spójnu czy kontrastujcący… nie łatwe to było zadanie;) W rezultacie wybrałam odcień ulubionego granatu od Kirkby Design Ice Kingfisher, którego velvetowa faktura, podkreślona francuską jaśniejszą tasiemką, przybiera w zależności od światła różne odcienie (w rzeczywistości ma chłodną, arktyczną barwę). Odtworzeniem tapicerki zajęła się doskonała pracownia Strzelczyk Meble, z którą znam się i współpracuje już od wielu lat. Pasy, sprężyny, odszycie, wszystkie warstwy budujące klasyczną tapicerkę zostały odtworzone zgodnie z tradycyjną sztuką

 

Fotel wrócił już do domu. Chwilę to wszystko trwało, ale warto było cierpliwie wypracować każdy etap tej renowacji, bo teraz mebel wdzięcznie i wygodnie służy mi każdego dnia. Tym samym nie pozostawia najmniejszych złudzeń co do słuszności jego zakupu. Zresztą jak widać nie tylko ja jestem jego fanką:)

13 odpowiedzi

  1. Pani jest niesamowita.Chapeau bas!!!
    Efekt powala z nog.
    Moje gratulacje.
    Na pewno skorzystam z z Pani uslug,tylko najpierw musze kupic uzywane meble,ktorymi jestem zaintresowana.

  2. Cudeńko ☺ Koło potrafi zaskoczyć jakąś zdobyczą „przypadkiem” i „w nagrodę” – nie raz tego doświadczyłam 😉

  3. Fotel wyjątkowy .
    Intarsje przepiękne .
    Zainteresowały mnie także dwie sprawy : sposób naprawy uszkodzeń po gwoździach i zszywkach wykałaczkami i odklejenie nóg ; ta druga sprawa szczególnie , ponieważ miałam ten sam problem i wiele kłopotu z jego rozwiązaniem
    Tapicerka piękna , choć ja bym jednak wybrała może róż ?😊

  4. Zamurowało mnie.. Przepiękny fotel z potencjałem – ale takiego efektu końcowego się nie spodziewałam – wygląda zjawiskowo! Jeden na milion – dziękuje za taki piękny post 🙂

  5. Piękny! Wspaniały kolor tapicerki.
    Jestem teraz w trakcie odnawiania foteli z lat 50., które również miały mnóstwo miejsc po mniejszych i większych gwoździach. Też miałam stadium jeża, chociaż nie tak imponującego jak ten Pani. Na dwa fotele zużyłam ok. 700 wykałaczek 🙂

  6. Tego typu meble to nie moja bajka. Podziwiam jednak kunszt ludzi przeprowadzających rekonstrukcję, renowację tego typu konstrukcji. Pani jest przykładem wyjątkowego mistrzostwa w tej dziedzinie. Szkoda, że końcowy efekt nie doczekał się dobrych fotografii, zrobionych przez mistrza w tej dziedzinie. Na pewno uwypukliłby różne gatunki drewna oraz inne walory mebla, o których Pani pisze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *