Renowacja kompletu polskich powojennych |(popularnych) krzeseł

Tak jak niejednokrotnie pisałam na swoim fb-instagram. profilu, krzesła są meblami, które z racji swojej funkcji, są najbardziej eksploatowanym sprzętem we wnętrzach i przez to też najszybciej ulegają uszkodzeniom. Jest przy nich niemal zawsze dużo pracy, wszelakiej i nierzadko wciąż zaskakującej jeśli chodzi o zakres. Naprawianie połączeń konstrukcyjnych, uzupełnianie ubytków drewna i okleiny, odtwarzanie snycerskich detali, fornirowanie, klejenie (jak i rozklejanie), sztukowanie, wzmacnianie, oczyszczanie… dużo prac stolarskich, ale i równie dużo prac wykończeniowych, w tym tapicerskich, które finalizują cały proces restauracji mebla.

Tych prac jest jeszcze więcej kiedy takie siedziska (krzesła, fotele, kanapy..) zostały wcześniej poddane połowicznym, domowym naprawom z wykorzystaniem gwoździ, wkrętów, kątowników i dużej ilości wszelkiego rodzaju kleju. Na pierwszy rzut oka taki obiekt nie budzi zupełnie podejrzeń. Prezentuje się przyzwoicie i stabilnie, co najwyżej powłoka wierzchnia wymaga 'odświeżenia”. Przy bliższych oględzinach wychodzą jednak różne smaczki konieczne do naprawy i poprawy. Komplet powojennych polskich krzeseł, który jest bohaterem niniejszego wpisu, jest tego dobrym przykładem.

Krzesła wyprodukowane zostały najprawdopodobniej w latach 50-tych XXw. w jakimś niewielkim polskim zakładzie stolarskim. Nie noszą na sobie niestety żadnej sygnatury, metryczki czy etykiety znamionowej. Są jednak dość powszechnie znane i często spotykane nie tylko w rodzinnych wnętrach, ale też i na różnego rodzaju portalach sprzedażowych. Model wzorowany jest na przedwojennych krzesłach 'art-decowskich’, ale z pewnością nie pochodzi z lat świetności tego zacnego stylu, czyli międzywojennych. Jest zdecydowanie bardziej uproszczony i wykonany już z dużo mniejszą starannością, zarówno jeśli chodzi o:

  • użyte drewno  – jest to najczęściej brzoza lub buczyna, nierzadko II klasy, ze skłonnościami do zasinień, spękań i innych 'ukrytych’ wad, stąd też koniecznie barwiona, fragmentarycznie i jednostronnie już tylko okleinowana orzechem na środkowych deskach oparciowych i czasem górnej (wąskiej) części oskrzyni okalającej poduszkę siedziska,  
  • konstrukcję, która jest dużo bardziej 'odchudzona’, przekroje ramiaków są mniejsze niż w egzemplarzach przedwojennych, wiązania tj czopy i gniazda wykonane są – delikatnie ujmując – z małą starannością i stolarskim dopasowaniem, całość nie ma przy tym żadnych dodatkowych wzmocnień, brak jest też łączyn miedzy nogami, które były pożądanym elementem wiążącym całość. 

Ale wracając do egzemplarzy, które trafiły do Pracowni. Choć przyjechały w komplecie i kompletem niewątpliwie 'od nowości’ są, to mogę śmiało napisać, że tych sześć krzeseł, to sześć różnych historii. A to dlatego, że każde było inaczej zużyte i inaczej domowymi sposobami naprawiane. Zazwyczaj cztery służyły codziennie przy stole, a dwa stały w kącie lub piwnicy i obrywały od życia zdecydowanie mniej… I choć zakres prac zaplanowałam jednakowy dla wszystkich, to w rzeczywistości (biorąc po uwagę ich faktyczny stan) krzesła restaurowałam i naprawiałam pojedynczo, w sensie zakresu konkretnych zabiegów.

Jedno wymagało rozklejenia i poprawnego sklejenia na nowo. I już. Inne zaś nie tylko demontażu i sklejenia, ale też pozbycia się niepotrzebnych wkrętów, zamaskowania śladów niewłaściwych napraw i uzupełnienia ubytków. Kolejne natomiast tego wszystkiego co poprzednie, zamiast wkrętów miało gwoździe i dodatkowo wymagało poklejenia rozeschnięć i spękań drewna. Wszystkie łączył jednak ten sam cel – po renowacji miały niezmiennie tworzyć komplet spójny nie tylko pod względem projektu, ale i wykończenia drewna, czyli estetycznego wyglądu. A żeby był on poprawny, to prace powinny być uporządkowane i konsekwentnie przeprowadzane na każdym po kolei.

Oznacza to, że nie wychodziłam przed szereg z jednym czy z dwoma krzesłami, tylko dlatego, że były w ciut lepszym stanie, nie wymagały poważnych napraw, stąd też mogłam od razu je oczyścić, wybarwić, wykończyć i odstawić na bok. Wszystkie sześć muszę doprowadzałam do tego samego etapu i jeśli trzeba było, by część poczekała na bardziej 'schorowaną’ resztę, to czekała. Jak miały się bejcować, to wszystkie w tym samym czasie. Jak politurować czy tapicerować, to też zbiorowo. Tak jestem nauczona i tego się pilnuję. Praca w grupie w tym przypadku wychodzi na dobre:)

Ogólna zasada, której powinno się przestrzegać pracując przy renowacji i konserwacji dawnych mebli, to nie rozdzielać niepotrzebnie elementów czy podzespołów mebla jeśli te się dobrze i solidnie trzymają (w sensie połączenia). Praca przy renowacji krzeseł jest jednak najcześciej zaprzeczeniem tej podstawowej zasady.

Rozchwiania konstrukcji, miejscowe złamania i poluzowania, wzmocnienia gwoździami i wkrętami, obciążenia wynikające z użytkowania mebla chciał nie chciał wymuszają większą ingerencję. I choć całkowity demontaż wymaga sporego nakładu pracy, nie tylko z uwagi na uważne rozbijanie/rozłożenie konstrukcji i ponowne solidne jej sklejenie, ale też i pozbycie się całego zaschniętego, twardego starego kleju (w przypadku opisywanego kompletu zarówno oryginalnie użytego w latach 50-tych kleju glutynowego, jak i wtórnie zastosowanego 'białego’), to w wielu przypadkach tylko taki zakres renowacji zagwarantuje prawidłowe wykonanie wszelkich zabiegów przy meblu. 

Niewątpliwie naprawy stolarskie zamykają ważny pierwszy etap w procesie renowacji, bo spora część istotnych prac jest już wtedy za nami. Tak też i było przy omawianym komplecie. Nie oznaczało to jednak, że reszta pójdzie już z górki i kolejny etap, wieńczący całość, zrealizuje się na momencie. Drewno wymagało jeszcze dokładnego doczyszczenia z resztek starych powłok i pozostałości kleju (większość elementów zgrubnie doczyściłam kiedy były luźne, przed ponownym sklejeniem konstrukcji), pouzupełniania drobnych ubytków, poretuszowania wstawek i zabejcowania całości 'na średni orzech’*

*krzesła po zabejcowaniu nie wyglądają zbyt atrakcyjnie. Brzozowe drewno choć dokładnie oczyszczone to i tak przybrało barwę sinej, spłowiałej pomarańczy. Było czysto i świeżo a po zabarwieniu jest tak, jakby coś jednak poszło nie tak. Bejcowanie to w sumie taki kryzysowy i trudny moment renowacji, sugerujący, że coś wykonaliśmy źle, że może błędnie dobraliśmy barwnik… ale nie ma co się zawczasu denerwować. Zabejcowane drewno musi porządnie wyschnąć i dopiero warstwy właściwej powłoki wykończeniowej (politury czy lakieru) na nowo ożywią całość. Z pewnością jednak musimy pamiętać, że bejcowanie mebla nie wybacza błędów i niedociągnięć z dotychczas wykonanych prac naprawczych a wraz z nimi pozostawionego, rozmazanego kleju, śladów po szlifowaniu, niedoczyszczonego lakieru czy niezmytej do końca brudnej politury vel lakieru. Jeśli to przegapimy (pomocne jest przed barwieniem zwodowanie drewna, czyli przetarcie całości wilgotną szmatką, wysuszenie i ostateczne przeszlifowanie powierzchni raz jeszcze w celu podejrzenia jak przygotowane jest do barwienia) to zamiast podkreślenia delikatności struktury drewna wyjdą nam nieestetyczne plamy.

Na koniec całość wymagała solidnego zapoliturowania, które chciał nie chciał, rządzi się swoimi prawami i z automatu wymuszało: dobre zagruntowanie (przy krzesłach i pośpiechu o zacieki nie trudno;) i tym samym zabezpieczenie barwnika na drewnie, przestoje czasowe na przeschniecie i utwardzenie się szelakowego lakieru, matowienie nierówności wynikających z ręcznego nakładania politury, dalsze dokładanie politury, by uzyskać trwały i estetyczny efekt końcowy. Choć krzesła są fornirowane tylko na niewielkim fragmencie i nie wymagają całościowego, zacierania porów drewna i polerowania na połysk, jak to bywa przy egzemplarzach art-decowskich, to i tak etap wykańczania jest czasochłonny. A przecież jeszcze czeka do zrobienia tapicerka… Dobre praktyki nakazują wykonywać ją kiedy szkielety są już odrestaurowane, poklejone i aajlrepej już w pełni gotowe. Można wtedy spasować ew luzy 'poduszki’/ramki, na której buduje się warstwy tapicerskie, z już docelowym i nie zmienianym krzesłem. I choć kuszące jest 'oddanie’ do pracowni tapicerskiej ramek w trakcie stolarskich prac, by zaoszczędzić czasu (w końcu mamy starą tapicerkę, się możemy się na niej wzorować), to jednak przy starych (i niedoskonałych) krzesłach może to być obarczone błędem, czyli finalnie nie do końca idealnym spasowaniem siedziska. Lepiej więc zrobić tapicerkę na gotowym już egzemplarzu, gdzie nie będzie ryzyka jakiś niedociągnięć, bo pan/pani tapicer będą mogli pracować na 'żywym’ organizmie krzesła i korygować na bieżąco ew niedopasowania. Takie praktyki mamy w pracowni i tego się trzymam od lat. Tak też uczę innych – najpierw stolarka, potem tapicerka.

Finalizując. Cieszę się, że mogłam odrestaurować kolejnych 6 egzemplarzy. Choć są to powojenne krzesła, klasyczne i powtarzalne, bez cennej metryczki historycznej, to jednak na fali współcześnie spotykanej przemysłowej bylejakości, są przyzwoitym rzemieślniczym wyrobem. Wierze, że jeszcze wiele dobrych lat przed nimi. A w razie usterki, bez zbędnego kapryszenia poddadzą się kolejnej renowacji, gwarantując sobie tym samym dalsze funkcjonowanie w domowych wnętrzach. Od siebie jeszcze dodam, że aksamitność, ciepło i urok brzozowego drewna przy bliższym poznaniu i namacalnym odczuciu sprawia… że chce się je głaskać a nie siadać:) Ale zaręczam, że pokleiłam i wzmocniłam je tak, żeby mogły być wygodnym i pomocnym sprzętem codziennego użytku przez kolejne długie lata.

Jedna odpowiedź

  1. Świetny rezultat!
    Niezmiennie podziwiam Pani pracę i cieszę się, że są ludzie, którzy decydują się oddać krzesła do renowacji zamiast je wyrzucić i kupić nowe. Super!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *